wtorek, 29 listopada 2016

Organizacja I: Planner

Organizacja czasu, a właściwie jej brak, to największa choroba ludzi młodych obecnych lat. Wszystko dzieje się szybko, spontanicznie i w sposób wielce niezorganizowany. Słyszy się, że najlepsze imprezy to te niezaplanowane, urodziny nieoczekiwane, spotkania przypadkowe. I faktycznie, coś w tym jest, ale to tylko przeczucie kulturowe. Gdzieś czytałem, że znaczna większość soi dostępnej na rynku jest modyfikowana genetycznie. Ale tej niemodyfikowanej ludzie zjeść już nie mogą, gdyż nasze organizmy zostały już zmienione i nie są w stanie przyswoić tej naturalnej. I podobnie jest z tym poczuciem, że to co niezaplanowane jest lepsze. Ludzie zmęczeni są obowiązkami, odpowiedzialnością i dorosłością. Dużo lżej przychodzi życie lekkie, bez obowiązków i zmartwień.

Z tym właśnie, przynajmniej ja, planuje w swoim życiu powalczyć. Owszem, niezaplanowane imprezy nadal będą moim faworytem, ale plan dnia, tygodnia, miesięczny, czy roczny to już inna sprawa. Dziś powiem nieco o kalendarzu, który stał się niestety czymś niewygodnym dla dzisiejszego społeczeństwa. Ciężko bowiem wieczorem myśleć o kolejnym dniu, skoro, na dobrą sprawę, nie mamy bladego pojęcia, jak ten dzień będzie wyglądać. Z pomocą przychodzi nam dzisiaj XXI wiek, gdzie bardzo wiele jesteśmy w stanie, w szybkim czasie, skorygować.

Planner

Może i zabrzmi to dość niedojrzale, ale błahostkowo, ale dobierz sobie ładny. Wbrew pozorom, nie ma to tylko znaczenia estetycznego i nie służy po to, by pokazać znajomym, jaki ładny. Planner to książka, która będzie Ci towarzyszyć przez następne 12 miesięcy. Musi być praktyczny. Nie możesz czuć się w nim nieswojo.
Okładka jest akurat najmniej ważna. Możesz zawsze ją zmienić (zakleić jakimś fajnym papierem, tapetą lub założyć skórzaną okładkę). Ważne jest wnętrze. Obejrzyj je, przeglądnij, jak prezentowany jest każdy dzień, tydzień, czy miesiąc. Warto wziąć taki planner, gdzie widać cały tydzień. Łatwiej go wtedy planować.

Dzień.

Zacznę od najmniejszej komórki do planowania, jaką się zajmę, czyli dnia. Dla wielu z nas, wygospodarowanie wieczorem 20/30 minut graniczy nierzadko z cudem. Na wieczór zostawiamy sobie wszystkie prace związane z sobą. Kobiety robią sobie długie kąpiele, nakładają maseczki, malują paznokcie i obdzwaniają przyjaciółki. Faceci siadają przed telewizorem, żeby w spokoju obejrzeć mecz, albo grają w skoki narciarskie w takim podnieceniem i ekscytacją, że wypieki na twarzy ogrzewają komputer do czerwoności, a oni sami podskakują z krzesła w tym samym momencie, w którym komputerowy skoczek się wybija.
Nie ukrywam, że to właśnie takie czynności są najlepsze do tego, żeby z nich wygospodarować sobie moment, aby zaplanować następny dzień. Czasu naprawdę nie potrzeba wiele. Większość rzeczy z następnego dnia planujemy w tak zwanym „międzyczasie”: w tramwaju, kawiarni, na uczelni, czy w pracy. Większość dopisujemy naprawdę nie wieczorem dzień wcześniej. Dlatego ten wieczorny czas przeznaczamy da to, aby zebrać to do kolokwialnej „kupy” i mieć ogląd do całego dnia.
To jest też czas aby, po przeglądnięciu tego dnia, ulokować gdzieś posiłki. Dziś nie będę się rozwodzić na temat jedzenia, przeznaczę na to inny wpis. Ważne jest to, że warto w ciągu dnia znaleźć czas na 5 posiłków. Kiedy więc przejrzysz kalendarz, wpisz sobie (+/- 30minut) te pięć posiłków. Zwróć też uwagę na to, co to są za posiłki. Nazwij je konkretnie. Łatwiej będzie Ci się w nich odnaleźć. To tyle na temat jedzonka, przynajmniej dzisiaj. Zajrzyjcie tu niebawem, o jedzeniu się rozpiszę.
O modlitwie w ciągu dnia również będzie osobny wpis. O tym naprawdę można się rozpisać, a szkoda by było, okroić to do suchych faktów.

Tydzień.

Co do tygodnia, sprawa jest nieco prostsza. Trzeba jednak na nią wygospodarować nieco więcej czasu. Do zaplanowania mamy dużo: od posiłków, przez spotkania, zadania w pracy do zrobienia, na mszy niedzielnej skończywszy. Sprawa jest niebagatelna, gdyż dobrze zaplanowany tydzień działa cuda.
Na przykład, jeśli wydaje Ci się, ze nie jesteś w stanie wcisnąć w swój jakże zapchany tydzień jednej, godzinnej lekcji języka migowego, choć chciałbyś nieziemsko, przysiądź do planowania, bo leży.
Jak dobrze sobie zaplanujesz tydzień, okaże się, że masz bardzo dużo czasu. Do tego stopnia, ze nie tylko zmieścisz gdzieś ten migowy, ale może nawet wyjedziesz na weekend w ukochane Tatry. I to nie tylko raz spontanicznie, ale będą to wyjazdy systematyczne, w różne części Polski/świata.

Przy planowaniu tygodnia, zwracaj uwagę na rzeczy ogólniejsze, niż przy planowaniu dnia. Nie musisz sobie zapisywać, że od tej do tej godziny jedziesz tramwajem (a czasem naprawdę taka wycieczka trwa półtorej godziny). Skupiaj się raczej na tym, co musisz zrobić w już wyznaczonych punktach. Jak dobrze wiesz, co musisz zrobić, wiesz mniej więcej ile czasu Ci to zajmie. Skumulujesz sobie tydzień, co pozwoli wyeliminować małe okienka, co po kondensacji da nam kilka ładnych godzinek do zagospodarowania. Ale o tygodniu też napiszę kiedy indziej. :)



5 10 15 oraz 30+

To moja ulubiona część planowania. Wielu z was powie, że nie da się zbyt szczegółowo zaplanować dnia, bo czasem coś wypadnie, coś się skróci i powstają luki, które ciężko wygospodarować,gdyż są za krótkie lub za długie.
I zgodzę się z wami. Żyjemy szybko i często coś wypada. Powstają w takich momentach dwa rodzaje okienek: krótkie i długie. Co z nimi zrobić?
Do tego służyć będą dwa zeszyty doszyte do kalendarza (mogą być włożone, ale grozi to zapomnieniem go z domu). Pierwszy, zwany 5 10 15 będzie miał sobie zapisane czynności, które musimy wykonać, a zajmują właśnie mało czasu, 5, 10 czy 15 minut. Znajdą się tam rzeczy, takie jak podlanie kwiatków, kupienie osłonki na doniczkę, umycie okna w pokoju, czy telefon do starej znajomej. Te czynności nie są konieczne do wykonania natychmiast. I często je odwlekamy, gdyż nie wiemy, gdzie je ulokować. Warto, kiedy przypomni nam się, że mamy je wykonać, wpisać je do zeszytu. Wtedy, gdy znajdziemy lukę w ciągu dnia, zaglądamy do zeszytu i po kolei wykonujemy te czynności. Gdy któraś z nich, ma priorytet wśród pozostałych (jak telefon do znajomej), warto zaznaczyć obok czerwoną kropką.
W przypadku dużych przerw, zaglądamy do analogicznego zeszytu, jakim jest 30+. W nim zapisujemy czynności,które wymagają od nas nieco więcej czasu i uwagi. Może to być umycie wszystkich okien, pójście na spotkanie ze starą znajomą, przesadzenie kwiatów, czy wyjście na zakupy. Żadne z nich nie jest do zrobienia natychmiast, ale wypadałoby je zrobić niebawem. Często zdarza nam się, ze mamy większe luki. Wtedy zaglądamy do 30+ i wybieramy.

Adwent

Poza rokiem kalendarzowym, mamy również liturgiczny. Nowy rok mamy od niedzieli i składam wam wszystkim serdeczne życzenia.
Adwent, który rozpoczął się jeszcze kilkadziesiąt godzin temu, to czas specyficzny. Radosne oczekiwanie przeplata się z zadumą, umartwieniem i paskudną pogodą za oknem. Jest to doskonały czas, aby postanowić sobie kilka rzeczy

Powyżej znajduje się zdjęcie mojego prowizorycznego, tymczasowego kalendarz adwentowego. Jeszcze niewypełniony, ale już pełen informacji. Postanowiłem sobie być na Mszy Świętej codziennie (co jest sporym wyzwaniem przy moim nieregularnym planie tygodnia), a poza tym starać się, aby to były Roraty. Poza tym, mam pewien blog, na którym gościłem niedawno, Okiem Sary, gdzie codziennie o 7 rano, na dzień dobry, pojawia się pewna myśl na temat Adwentu. Polecam, Ania naprawdę robi dobrą robotę. :)
Wywieszę go w miejscu widocznym, często przeze mnie oglądanym. Zawsze będę tam zerkać.

Następnym razem napiszę o diecie, pojawią się też niedługo pierwsze wnioski z kalendarza adwentowego oraz kilka ciekawych przepisów „na szybko”, dla tych, którzy chcą jeść zdrowo i domowo, ale naprawdę nie mają czasu. :) mam nadzieję, Że lubicie ryby, jak na chrześcijan przystało.


czwartek, 24 listopada 2016

O chaosie i poskromieniu leniwca!

Naprawdę, nie wyobrażałem sobie, że dbanie o kondycję duchową jest takie trudne w dużym mieście. Im jestem starszy tym praca nad sobą jest bardziej męcząca, uciążliwa,czasochłonna. A możliwości do upadków coraz więcej.
Dawniej pokus było mniej, bo i zainteresowania i możliwości były bardziej ograniczone. Na przykład, gdy ma się lat szesnaście, pokusy wkradają się głównie wieczorami, kiedy wraca się do domu, odrobi się lekcje i zaczyna człowiek czas spędzać na głupotach. Jest to również czas, kiedy młodość daje się we znaki i zaczyna się chodzić na imprezy, palić pierwsze papierosy i pić pierwsze kieliszki wódki, czy piwo.
Jak zaczyna się studiować, sprawa nabiera nieco rozmachu. Imprez jest więcej, papierosów także, alkoholu podobnie. Nie ma nad głową rodziców, którzy jednak pilnują dziecka i starają się dbać o przyszłość i rozwój osobisty. Częściej człowiek zarywa nocki, idąc na poranny wykład prosto z imprezy. Albo właśnie wprost przeciwnie, kiedy na wykład poranny nie idzie się wcale.
Teraz, kiedy imprezy po głowie chodzą rzadziej, czas spędza się zamiennie w bibliotece, na uczelni i w pracy, chciałoby się rzec, że powinno być dużo prościej. Nie ma młodocianych zachcianek, aby się buntować, życie zaczyna się normalizować. Zarabiam pieniądze, studiuję, bronię dyplom niebawem, myślę o założeniu rodziny.
Zasadniczy problem zaczyna się w momencie, kiedy uświadamiam sobie, że nie byłem u spowiedzi ponad dwa miesiące. I nie odczuwam głosu czystości serca. W takim momencie człowiek zatrzymuje się i zaczyna myśleć nad sobą. I to jest właśnie dobry znak.

Zasadniczym problemem jest pośpiech. Z domu do pracy dojeżdżam w ciągu od dwudziestu pięciu, do pięćdziesięciu minut, w zależności od korków i środka transportu. Przejazd z pracy na uczelnię zajmuje mi prawie godzinę. Bogu jedynemu dzięki, że chociaż z uczelni do domu mam niedaleko. Przy takim tempie i tak załadowanym kalendarzu, jak mój, rzadko jadam. Najczęściej jest to drożdżówka z Awitexu z makiem, po godzinie druga, może wieczorem dwie kanapki. W ciągu dnia wypijam kilka kaw, Bogu dzięki, że tylko jedna czarna siekiera. Głód zajadam stresem związanym z pisaniem pracy, pragnienie litrami coli, a zmęczenie tonami słodyczy. W weekendy zaś śpię do jedenastej, wstając niewyspanym bardziej, niż w poniedziałek po piątej. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Ciepły posiłek zdarza się od święta, domowy obiad od wielkiego dzwonu. Brak zróżnicowania w bardzo ubogiej diecie, hektolitry kawy i brak odpowiedniej ilości snu. Dodatkowo wszędobylski chaos w mieszkaniu, spowodowany ciągłym brakiem czasu i nieobecnością. Wolną chwilę, zamiast na uporządkowaniu lub zrobieniu posiłku spędzam na ogłupieniu w internecie, oglądając śmieszne koty. W międzyczasie jakieś pranie, suche ciuchy rzucone na krzesło, czekające na zbawienie lub założenie.

Po co o tym piszę? Z prostej przyczyny. Brak porządku w życiu codziennym skutkuje brakiem porządku w życiu duchowym. Człowiek potrzebuje poczucia choć odrobiny stabilizacji, choć kropli rutyny. Szczególnie jeśli chodzi o posiłki. Rytm dnia nadawać powinno pożywienie, względnie stabilne godziny snu i pory odpoczynku.

I to właśnie spowodowało, że przyszedł czas na poruszenie bloga. Zapowiadam więc pierwszy z nadciągających cyklów. Omawiać będę proste porady, jak poradzić sobie z chaosem w życiu. Praca będzie długoterminowa, ale u mnie zaczyna działać. Przygotujcie sobie dziennik, w którym zapisywać będziecie przemyślenia, przepiśnik, w którym notować będziecie przepisy oraz zawsze obecny zegarek, najlepiej na ręce. O reszcie powiem dalej.

W następnym wpisie zacznę omawianie od od prostego planu dnia. Jak go dobrze zaplanować, jak konsekwentnie w nim podążać i co robić, aby wielkie miasto nie dawało się we znaki, a modlitwa nie była przypomnianym obowiązkiem, odklepanym przed snem.

Z Bogiem, przed nami kawał pracy!