Kraków to miasto ciężkie, przede wszystkim psychicznie. Wiele fanaberii trzeba tutaj znosić, począwszy od KRAKOSKIEGO "bo nie!", na zwykłym nie, spowodowanym brakiem funduszy, albo chęci. Ale nie ma się co dziwić. 80% wszystkich pieniędzy, jakie ten kraj wyssa z Unii, ląduje w stolicy, reszta po troszku rozdawana ubogim miastom drugiego sortu.
Ostatnie dni spowodowały, że niebardzo chciało mi się nawet oddychać. Szczególnie dlatego, ze nie bardzo było czym. Ponadto, jak na złość, wiecznie spóźniałem się na zaplanowane wcześniej środki komunikacji. Niby nic wielkiego, ale dla kogoś, kto wyjątkowo przykłada wagę, czy pojedzie zaplanowanym autobusem, czy tramwajem (w dodatku trójskładem na lini 24, bo czymże innym), który akurat podjechał, to jednak coś. W każdym razie, chęci do życia miałem znikome.
Dobijał mnie również fakt, że rzeczywistość naprawdę weryfikuje każde nasze życiowe decyzje, najczęściej na naszą niekorzyść. I w taki właśnie sposób po raz kolejny sesje zdaję w stresie, projekty robione były na kolanie, a spowiedź znów odkładam na "bliżej nieokreśloną przyszłość".
Nawet kawa nie smakuje tak samo, mleko nie chce się spienić, czekolada jakaś wyschła. A za oknem smutno, buro i nieprzyjemnie. Duże miasta nie dają się lubić, a jak się potem okazało- mniejsze też.
Nastał piątek. Niby nic nadzwyczajnego, dzień jak każdy inny. Ale już rano Palec Boży rozrysował piękną kreskę, po której moje nogi zaczęły stąpać. Rano wreszcie poczułem, ze wstaję, a nie zmartwychwstaję. Mleko jakoś bezproblemowo dało się spienić, a kawa smakowała jak z najdroższej kawiarni na Rynku. Przez, jak się okazało, nawet czyste okna wpadło od samego rana do mojego salonu tak dużo promieni Słońca, że oczy same zaczęły zerkać na podwórko. Wychodzę z założenia, że jestem czymś w rodzaju krzyżówki genetycznej kota z paprotką. Każdy, kto miał w domu choć jedno z tych dwóch wie, że nie ma na tym świecie istot, które tak bardzo kochałyby promienie słoneczne, jak one. Wiele innych istot da się oszukać substytutami. Nie one dwie. Każdy szanujący się kot potrafi w ciągu dnia wykrzesać choć tyle
energii, zeby przesunąć się wraz z promieniami słońca, a paprotka, nie
wiedzieć kiedy, przesunie liście. Także, od samego rana wróciły mi siły witalne, dające nadzieję na życie.
Do tego stopnia było mi dobrze, że zamiast, ostatnio częstego w użytku, wyciągniętego szarego swetra, założyłem zapomnianą już dawno marynarkę, kolorowy t-shirt, żółto błękitne buty. Nawet zanieczyszczenie nie było tak odczuwalne, kiedy mijałem uśmiechniętych ludzi na ulicy. Słońce jednak wiele zmienia.
Znalazłem czas na tak wiele rzeczy, które tak na dobrą sprawę skreśliłem już z listy "must do", bo samo myślenie o nich powodowało migrenę. Zajrzałem do sklepu po spodnie narciarskie, dodatkowo kupiłem takie w kolorze morskim, choć do wyboru miałem sporo wypłowiałych, zgniłozielonych. Zjadłem tak upragniony od dawna dobry obiad, w ulubionej gospodzie Koko na Gołębiej, zajrzałem do pracy do dziewczyny. Nawet ona, choć chora, mając do wyboru ciepły koc w kolorze ziemi, założyła na siebie ten cieńszy, ale czerwony. Cały świat wyjątkowo czuł się dziś lepiej.
W okolicach piętnastej umówiłem się ze znajomą na kawę, bo dawno się nie widzieliśmy. Spodziewałem się, umiawiając się rano, iż wyjdziemy do kawiarni. Zapomniałem jednak z kim się umówiłem. Agnieszka jest typową domatorką, więc każdą możliwą wolną chwilę spędza w swoich czterech ścianach.
Wygląd wspomnianych przeze mnie czterech
ścian okazał się zbawienny dla mojej potrzeby poczucia estetyki, tak
odłożonej na bok przez ostatnie tygodnie. Pokój, przechodni, oddzielony
od reszty świata pokaźnym białym płótnem, zachęcał do spędzania w nim
czasu. Nie mówię tu tylko o zapomnianym już przeze mnie i bardzo
upragnionym porządku, ale także o zwykłym podejściu do koloru. W dodatku
kawa, która była wtedy ogniwem spajającym rozmowę, podana została w
najbardziej uroczych filiżankach, jakie mogłem sobie danego dnia
wyobrazić. Dodatkowo, z okna oglądać było można najwspanialsze pod
Słońcem Krakowskie Dachy, które przy tak wspaniałym oświetleniu,
wprowadzały do organizmu endorfiny (każdy szanujacy się absolwent chemii
z gimnazjum dobrze wie, że pokonują smutek i zimową depresję w trzy
sekundy).
I
autobus, który przyjechał, był na czas. I tabor nowy. Wieczorny tramwaj
sprawiał wrażenie, jakby płynął. Żyć się zachciało nawet komunikacji
miejskiej.
Usiadłem
wieczorem na kanapie w kuchni. Bardzo zastanowił mnie ten dzień,
szczególnie typowo kocia reakcja całego świata na obecność promieni
Słonecznych.
Olśniło
mnie, kiedy postanowiłem zabrać się za nieszpory. Zmęczenie dnia
spowodowało, że zamiast Magnificat, zcząłem odmawiać Benedictus. Dość
szybko zorientowałem się, jaki błąd popełniłem. Po krótkiej salwie
śmiechu, olśniło mnie.
"A ty, dziecię, zwać się będziesz prorokiem Najwyższego,
gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi.
gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi.
Jego ludowi dasz poznać zbawienie
przez odpuszczenie grzechów.
Dzięki serdecznej litości naszego Boga,
z jaką nas nawiedzi z wysoka Wschodzące Słońce,
Dzięki serdecznej litości naszego Boga,
z jaką nas nawiedzi z wysoka Wschodzące Słońce,
By oświecić tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają,
aby nasze kroki skierować na drogę pokoju. " (Łk 1, 76-79)
Bóg
nie daje nam stąpać w mrokach. Czy to chodzi o grzech, czy o poczucie
bezsensu, spowodowane zbyt długo obecną pośród nas depresyjną, zimową,
krakowską pogodą. Każdy z nas to taka paprotka, która usycha, gdy ma
zbyt mało Słońca. Samo podlewanie niewiele da.
Polecam
czasem wyjechać. Bo w Krakowie Słońce zimą bywa rzadko. Na dzień, dwa.
Nie trzeba więcej. Nie trzeba też daleko. Zakopane, choć zanieczyszczone
podobnie, jak Kraków, ma Tatry. A na szlakach TPNu Słońce króluje. Cały
rok.
Słońce
pomaga. A od smutku zimy zawsze dobrze zacząć. Następne kroki już będą
podobne. Trzeba tylko jakoś zacząć. Ciesz się z każdego słonecznego
dnia. Niektórzy żyją w mieście Norylsk, gdzie 80% roku to zima. Ciesz
się każdym przebijającym się promieniem, bo on symbolizuje Pana. A
przecież nie ma nic ważniejszego ponad Jego. Nic.
Ef 2,8