wtorek, 31 maja 2016

#bifcitylife : Mężczyzna też płacze.

Jak można żyć kilka miesięcy bez spowiedzi? Nie wiem, ale tego właśnie ostatnio doświadczałem. I sam się sobie dziwię, że nadal jestem w stanie z kimkolwiek rozmawiać. Brak spowiedzi wiąże się z ciągłym zauważaniem wad i silnym umniejszaniem zalet. Każdy grzech jest wyolbrzymiany, a jakakolwiek interakcja z Bogiem zanika w miarę postępowania choroby. Wspomnę tu oczywiście również o rosnącej awersji do uczestnictwa we Mszy, na rzecz robienia niezwykle ważnych rzeczy, takich jak seriale i jedzenie.

Pewnego dnia ocknąłem się, że jestem juz niezwykle zmęczony moją własną postawą i uznałem, że czas pójść wreszcie do spowiedzi i uciąć przy korzeniu ten oplatający mnie krzak. Wsiadłem w tramwaj, zajechałem do dominikanów, ustawiam sie w kolejce. Oczywiście z tych emocji zapomniałem ulubionego rachunku sumienia. Zaczerpnałem więc rady z internetu. Podszedłem do konfesjonału, w drodze robiąc znak krzyża i prosząc Ducha Świętego o pomoc. Wyznałem grzechy i uczuciem ulgi odszedłem do ławki. Teraz to już będzie tylko lepiej.

No i guzik. Trzy dni później mogłem moją godność wrzucić do kubła na śmieci, gdyż przyzwyczajenie do grzeszenia w sposób nagminny i korzystajacy z każdej okazji wzięło górę. Okazało się, że nie ważne było, jaki to grzech. Liczyło się zgrzeszenie. Dodatkowo, mimo szczerych chęci, nie wszedłem z Bogiem w jakikolwiek dialog. Ani razu. Od spowiedzi. Zatem klapa na całego. A wiosna trwa w najlepsze. A przecież każdy szanujący się chrześcijanin wie, że nie ma lepszej pory roku do mówienia o Bogu, niż właśnie wiosna.

Do drugiego podejścia zbierałem się nieco dłużej. Zanim w ogóle zauważyłem, że coś jest nietak, kończył się Wielki Tydzień. Pogodziłem się już z myślą, że Postu nie przeżyłem, jak powinienem. Ta myśl oraz wyobrażenia dotyczące Triduum i Paschy w grzechu skłoniły moje sumienie do pobudki. Ruszony wizją odstawionych na bok Świąt, podzedłem do kratek konfesjonału. Tyma razem, ulubiony rachuek sumienia był w torbie, przewertowany w każdą stronę, omodlony, przygotowany "od a do z" klękam, wymieniam grzechy, odchodzę. Znane chyba każdemu uczucie lekkich stóp towarzyszy drodze do ławki kościelnej. Delikatna łezka w oku z emocji się pojawia. Postanawiam poprawę, odmawiam pokutę, cieszę się z nowego ja. Potem całe Triduum jak osoba z neokatechumenatu, skaczę do uwielbieniowych pieśni, przyjmuję komunię. A fakt, że podczas Wigilii Paschalnej siedziałem w odległości 2 metrów od ołtarza, na posadzce, utwierdził mnie, że nastąpiła dobra zmiana.

Takim oto sposobem, jeszcze podczas trwania oktawy, mogłem spokojnie pójść do spowiedzi. Znów znalazła się chwila, kiedy nie siedziałem 24 godziny na dobę w kościele i miałem docelowo odpocząć. Znalazła się chwila, kiedy nie trzymałem się pionu. A jak się o to nie walczy, to się przegrywa.

I tak w koło Macieju.  

Dopiero ostatnio zdałem sobie sprawę, w czym rzecz. Bo oprócz tego, ze nie mogłem się zebrać, mimo szerych chęci i stanu łaski, żeby wrócić do regularnej modlitwy, to jeszcze ten ciągły bieg nie pozwalał nie na to czasowo. A każdy dobrze wie, że jak czegoś nie wypracujez, to nie będziesz umiał.

Wiedząc, że jadę do przyjaciela na święcenia diakonatu, uznałem, ze koniecznym jest wyspowiadanie się, choćby na te kilka dni. Pojechałem, dość pospisznie do spowiedzi. Bez przesadzonych emocji, z prostotą serca, wyznałem grzechy. odszedłem od konfesjonału bez charakterystycznego uczucia ulgi. Czułem wręcz... niespełnienie. Może dlatego, że zawsze czułem się inaczej.

*

Podczas samych święceń wzruszyłem się do łez. Wzruszyłem się, bo zobaczyłem dziewięciu facetów, którzy przesięgają Panu Bogu siebie. Takie zaręczyny. Podjęli prawdziwie męską decyzję, żeby całego siebie oddać Bogu. I jak kilku z nich znałem na tyle, zeby wiedzieć, że absolutnie nie są gotowi na taki krok, w tamtej chwili zamiast nastolatków, zobaczyłem dorosłych facetów, któ©zy wiedzą, co robią, którzy wiedzą, do czego dążą.

I właśnie o to się rozchodzi. I tę świadomość i uparte dążenie do wyznaczonego przez siebie celu. Wtedy przestajemy być chłopcami, a stajemy się mężczyznami. Kiedy potrafimy określić, czego chcemy, a potem konsekwentnie, często przez łzy i zaciśnięte żeby, iść w wyznaczonym kiedunku.