środa, 2 marca 2016

#bigcitylife : O Mazowszu i Kujawach.

Kraków to najwspanialsze miasto do życia. Bezgranicznie je kocham. Mówię szczerze. Nic nie jest w stanie (mam nadzieję) tej miłości przesłonić, okazuje się, że nawet zanieczyszczenie powietrza, tak utrudniające mi życie. Ale nawet od najbardziej ukochanej rzeczy trzeba czasem odpocząć, nawet po to, by za nią zatęsknić. I będę to powtarzać jak refren psalmu.


A najlepszą okazją do zatęsknienia okazał się wyczekiwany prezent urodzinowy, czyli bilet do Opery Narodowej. Wsiadłem więc w pociąg zaraz po pracy i z tego powodu dzisiejszy wpis będzie nie o Małopolsce, ale o Mazowszu i Kujawach.

*

Sztuka wyższa łagodzi obyczaje. Tak ktoś mądry kiedyś powiedział. Albo to parafraza. Rzecz w tym jednak, aby sztuka była wyższa oraz oby obyczaje w ogóle istaniały. Jeśli mamy oba warunki, dzieje się cud. Zdecydownie "Latającego Holendra" mogę uznać za taki cud, gdyż wyraźnie poziom artystyczny we krwi przekraczał wszelkie dopuszczalne unijne normy.

Dobro jednak zaczęło się już dużo wcześniej. W momencie wyjścia z pociągu doświadczyłem syndromu stolicy. Pełno ludzi idących do nikąd. Powiecie- w Krakowie tak samo. Tu jednak liczba tych ludzi jest zdecydowanie większa, a miasto akurat teraz musi remontować filary na peronach, dajac światło przejścia 10%. Pełno ludzi pcha się między sobą, każdy biegnie wręcz do schodów ruchomych i nagle... spokój. Każdy grzecznie ustawia się po prawej spronie dość szerokich schodów, umożliwiając spieszącym się podróżnym ominięcie kolejki pieszo-walizkowej. Niespotykawa dla mnie rzecz. Możliwe, że taki objaw kultury i poszanowania drugiego człowieka prędzej spotkam w Krakowie. Co więcej, w Warszawie nie byłem po raz pierwszy, ale jakoś do tej pory nie zwróciłem na to większej uwagi. Plus dla stolicy.

Nagle, jak grom z jasnego nieba, drugi plus. Wcale nie biegliśmy na tramwaj. Nie musieliśmy. Następny był za (podobno to codzienne zjawisko o tych godzinach) 90 sekund. Dokładnie tyle. Półtorej minuty wystarczyło w zupełności, aby następny tramwaj lini 9 zapełnił się po brzegi.

Mimo mojego ciągłego narzekania na przystanki zlokalizowane zbyt czesto i po złej stronie skrzyżowania (przed nim), jakość komunikacji oceniam naprawdę wysoko. Z resztą nie tylko komunikację.

Poranek przywitał mnie wyjątkowo. Po przebudzeniu odetchnąłem naprawdę czystym powietrzem, a na stole już czekała na mnie pyszna kawa w towarzystwie wiosennych kwiatów. Cały katolicki akademik przy ulicy Grochowskiej to miejsce obecności Boga. Niewiele było o Nim powiedziane. Ale nie musieli mówić, że On tam jest, gdyż było to po prostu widoczne. Żyć Bogiem? Polecam zajrzeć.

Na pożegnanie długi spacer ulicami Starówki, piękne widoki na odbudowane uliczki i zabytki. Dech w piersiach zabiera. Natychmiast odczuwasz Pana Boga w pięknie stworzenia.

A już skoro o tym mowa, muszę częściej wpadać do stolicy. Po spotkaniu z dwoma koleżankami z klasy z liceum poczułem się głupio. Jedna studiuje na raz rok pierwszy, drugi i trzeci, na dwóch kierunkach. Ma własne laboratorium, gdzie bada nowatorską technikę pomocną w kosmetykach. Druga ma wyraźnie wykreowane plany na przyszłość, na ten moment zakończone tytułem profesor. Znając ją i jej zapał w spełnianiu osobistych marzeń i decyzji, za kilka lat znać będę szanowaną panią profesor.

Zmotywowałem się. Mnie nie stać na takie zainwestowanie w siebie? Koniec wymówek, koniec tego dobrego. Pierwsza całe życie wyśmiewana, traktowana jak szara gęś, dziś może spokojnie pokazać ludziom z klasy, jak inwestować w siebie. Druga osamotniona, niekiedy na własne życzenie. A dziś można im zazdrościć. Choć pokora bije od obu. Ona z resztą również mnie gasiła. Bo choć nic nie osiągnąłem, chwalę się na lewo i prawo. Oj nie ładnie miły panie.

*

Mimo 113 tysięcy mieszkańców, Włocławek dał mi popalić. Okazuje się, że mimo tylu lat, odkąd wyjechałem, nadal mam znajomych tu na miejscu, którzy chcialiby się ze mną spotkać. Ale to dobrze. Każde z tych spotkań pokazało mi, jak wiele tu zostawiłem dobrego swego czasu, jak wiele dobra się tu dzieje. To buduje. Duchowo.

Jedna osoba zauważa swoją wartość. Przestaje żyć w cieniu, wychodzi do ludzi ze swoim jednym talentem. Wykopała go za wczasu, dała bankierom. Może zaprocentuje.
Druga kończy technikum. Bardzo się zminiła, odkąd ją poznałem. Otwarta, uśmiechnięta, pokorna. Bardzo przypomina mi Maryję. Choć rany w jej sercu widoczne są gołym okiem, stara się. A On jej błogosławi. 
Trzecia ma talentów dużo. I buta dotechczas nie pozwalała jej ich rozwijać, tylko odcinac kupony od zdobytych wartości. Bóg jednak poważnie ją doświadczył i pokazał, ze bez niego niewiele są te talenty warte. Do dziś Mu ona z to dziękuje. Będą z tej osoby ludzie.

Niewiele zobaczyłem. Ponoć miasto się zmienia. Cały czas kręciłem się w centrum, od jednego spotkania, do drugiego. Z rodziną posiedziałem. Choć drzemy na siebie koty, miło było. Dawno nie było nas tak dużo. Długo znów nie będzie.

Nie spodziewałem się spotkać Boga w takich sytuacjach. Ale On jest nieprzewidywalny.


23:37. Zaraz wsiądę w samochód, pojadę do Krakowa. Pójdę do opery, do teatru, do filharmonii. Będę pracować, studiować, zdawać warunki, spędzać czas z najbliższymi. Pochodzę po parku Jordana, zajrzę nad Wisłę, kupię Magdzie kwiaty. Pojeżdżę na rolkach, wypożyczę rower miejski, pobiegnę w deszczu i zatańczę przy porannym słońcu do Adele. Ulepię bałwana, kiedy spadnie niezapowiedziany śnieg i założę nowe okulary przesiwsłoneczne, kiedy się roztopi przy 20 stopniach. Kupię sobie kwiat na parapet w doniczce i będę go podlewać. Będę robić to co zwykle, ale już inaczej. Będę robić nowe rzeczy, choć nadal nie wiem kiedy. Ale nic nie będzie już takie samo. Bo znam nowe miejsca, gdzie Bóg jest. Przez co nie będę ich już widzieć w ten sam sposób. To chyba jest nawrócenie.

Mk 1, 14n